sobota, 26 stycznia 2013

Inteligencja - od czego zależy?

Inteligencja to zdecydowanie tajna broń człowieka, wyposażenie, dzięki któremu jest w stanie sprawnie funkcjonować w rzeczywistości. Temat inteligencji jest dosyć złożony, zaczynając od problemów z jej pomiarem, kończąc na kategoriach, których dotyczy.
Każdy chciałby usłyszeć słowa „ale jesteś inteligentny”, ponieważ niewątpliwie jest to niekwestionowany komplement, natychmiastowo podnoszący naszą nie zawsze najwyższą samoocenę. Każdy lubi czuć się wyjątkowy, a inteligencja często tę wyjątkowość podkreśla, ponieważ określa naszą kreatywność w radzeniu sobie z problemami. 

Czym jest?

Inteligencja to nie to samo co talent czy jakaś wybitna umiejętność. Przynajmniej według większości naukowców, którzy są, jak to zwykle bywa, dość podzieleni. Pewnie słyszałeś o podziale Inteligencji według  Gardnera, który dzieli ją na m.in. logiczno-matematyczną, językową, muzyczną itd. Według tej teorii ciężko oddzielić konkretną umiejętność od inteligencji. Jednak czymkolwiek ona jest lub czegokolwiek dotyczy, człowiek się z nią rodzi, jako z pewnym wyposażeniem, które pozwala radzić sobie w życiu. Tak samo rodzimy się z innymi, czasami niesamowitymi predyspozycjami do niektórych czynności. Wybitni muzycy tacy jak Mozart czy Beethoven z całą pewnością mieli wrodzony talent, predyspozycje, aby stać się muzycznymi geniuszami.

Inteligencję można mierzyć  poprzez różnorodne testy. Pierwsze, już dość nowoczesne powstały w 1905 roku i stworzyli je Alfred Binet oraz Theodore Simon. Ich zadaniem miało być przewidywanie, które dzieci mogą mieć w przyszłości problemy z nauką. Dziś ich funkcja jest bardzo podobna, ponieważ te najbardziej tradycyjne nie oceniają wybitnych osiągnięć czy zdolności dziecka czy też dorosłego. Ich wynik stanowi pewne przewidywanie, najczęściej odnośnie wyników w szkole. Jednak nie oddają one ani naszych uzdolnień, ani tego jak radzimy sobie w życiu społecznym, czyli jak wyglądają nasze relacje z innymi ludźmi.

Czy testy są miarodajne?

Rzetelne badania przeprowadzone w USA pokazują związek między zmierzonym wynikiem IQ a postępami w nauce. Dzieci z wyższym ilorazem inteligencji mają zazwyczaj lepsze oceny, ponieważ według wielu uczonych daje ona elastyczność, kreatywność w nauce i swoich wyborach. Dodatkowo badania pokazują, że dzieci z ubogich rodzin i krajów z wyższym IQ mają większą szansę wydostać się z zaklętego kręgu ubóstwa, co wydaje się być dość oczywiste.
Jednak podstawowy problem, który interesuje ludzi, to skąd biorą się takie różnice poziomu IQ wśród ludzi?

Czy wszystko zależy od naszych genów, czyli spadku genetycznego po naszych przodkach? 

Niekoniecznie…

Aby sprawdzić, czy iloraz inteligencji zależy od naszej puli genowej, przeprowadzono badania na bliźniętach, a także dzieciach adoptowanych i stwierdzono, że faktycznie, geny grają tu istotną rolę. Według badaczy bliźnięta jednojajowe mają bardziej zbliżone IQ niż te dwujajowe. Dodatkowo inteligencję dzieci adoptowanych łatwiej przewidzieć na podstawie IQ  rodziców biologicznych, nie tych adoptowanych.

Ale…

Istnieje dużo dowodów, że środowisko ma także ogromny wpływ na poziom naszej inteligencji.  Dzieci, które zostały adoptowane pozostają pod stałym wpływem nowych rodziców i środowiska. Czy w związku z tym ich iloraz inteligencji może ulec zmianie? We Francji przeprowadzono badania na 38 adoptowanych dzieciach, gdzie 19 miało jako pierwotnych rodziców biologicznych bardzo wykształcone osoby, a kolejne 19 takich nigdy nie przykładających wagi do nauki. Rodziny, które dzieci zaadoptowały również były różne, część z nich była bardzo wykształcona, bogata, natomiast inni mniej. Okazało się, że dzieci wychowywane w domach, gdzie rodzice adopcyjni mieli wyższy iloraz inteligencji, również miały wyższe IQ! I to o 15-16 punktów wyższe, niż osoby wychowywane w domach z mniej wykształconymi rodzicami adopcyjnymi i to niezależnie od tego, kim byli ich rodzice biologiczni! To badanie wyraźnie pokazuje nieoceniony wpływ środowiska na nasz iloraz inteligencji. Należy jednak pamiętać, że ich IQ podniosło się o około 15 punktów od wyjściowego IQ, które zostało odziedziczone. Tak więc, można wysnuć wniosek, że iloraz inteligencji jest w dużej mierze dziedziczony, jednak kiedy dziecko będzie rosło w miłym, sprzyjającym otoczeniu, które będzie dbało o jego prawidłowy rozwój, jego IQ może znacznie wzrosnąć, ponieważ jest bardzo podatne na wpływy środowiska.

Dlaczego środowisko ma aż tak duży wpływ?

Rodzice z wyższym IQ często dbają o prawidłowy rozwój dziecka, stymulując je do poznawania świata, nowych rzeczy. Nauka to dla nich priorytet. Dodatkowo zazwyczaj posiadają więcej funduszy, a więc w pewnym sensie inwestują w zabawki czy specjalne programy dla dzieci. Przede wszystkim jednak mówią do dziecka bogatszym językiem i stawiają na jego samodzielność. Oczywiście tak nie jest zawsze, aczkolwiek jest to pewna potwierdzona tendencja. Warto więc dbać o rozwój we wczesnym dzieciństwie, ponieważ pewne doświadczenia mogą rzutować na całe przyszłe życie dziecka. 

Źródło informacji: "Psychologia rozwoju człowieka" Helen Bee, Denise Boyd


poniedziałek, 14 stycznia 2013

Czasami lepiej nie uczyć, żeby nauczyć?

Z okazji nadchodzących sesji, które spędzają studentom sen z oczu, warto zająć się problemem uczenia. I nie chodzi o sposoby typu, co zrobić, żeby szybko zapamiętać kolejne tony materiału, które piętrzą się na biurkach jak Alpy w Europie. Nie, to nie będzie kolejna informacja o tym, jak zwiększyć możliwości swojego umysłu, bo po co? To nie nasz umysł jest ograniczony, bo nie potrafi przyswoić tylu informacji, ale nasze społeczeństwo i system edukacji jest przeładowany danymi, które z jakiś powodów koniecznie musimy zapamiętać.

W obecnych czasach, żeby sprostać programom szkolnym trzeba być niezwykle bystrym i inteligentnym. Jednak czy to jest cel nauki? To powoduje, że owszem zdolne osoby będą sobie radzić, ale powstaną coraz większe przepaści między ludźmi bardziej i mniej inteligentnymi. Przecież nauka jest po to, żeby nią innych zainteresować, zmusić do refleksji nad pewnymi sprawami, a w końcu żeby odnaleźć swoją własną pasję, która powinna być realizowana w życiu zawodowym. Ale to tylko teoria. Bardzo wyidealizowana teoria.

Jednak istnieje wiele krajów na świecie, gdzie chodzenie do szkoły to zaszczyt, a umiejętność pisania i czytania to wręcz niesamowite umiejętności. W Afryce czy niektórych państwach azjatyckich to przede wszystkim synonim lepszej przyszłości, wyrwania się tragicznego zaklętego kręgu biedy. Szkoła to chleb.

Problem polega na tym, że istnieją miejsca, gdzie trudno przebywać komuś wykształconemu. To ciemne miejsca na mapach całego świata. Jest ich wiele. Tam nie pojedzie żaden nauczyciel, a problemy tych miejsc wiążą się z brakiem wykształcenia, a więc brakiem nauczyciela. Zamknięte koło?
Niekoniecznie... Tak naprawdę przyjęta w Europie instytucja szkoły nie jest doskonała. Dlaczego więc na siłę wdrażać takie projekty w krajach z problemami? Może pora na nowe, innowacyjne rozwiązania?
Może należałoby zmienić cały system edukacji?

Sugata Mitra to osoba, niezwykle kompetentna, która zajmuje się problemem edukacji. Swoje innowacyjne badania rozpoczął w 1999 roku. Pewnego dnia wpadł na pewien nieskomplikowany pomysł, eksperyment, z którym jednak nie wiązał zbyt dużych nadziei. W Indiach, w New Delhi postawił komputer, po prostu wmurował go w ścianę, po czym wyjechał. Komputer stał na środku ulicy i wzbudził zainteresowanie dzieci, które przecież nigdy w życiu nie widziały takiego urządzenia! Oglądały go, dotykały i nauczyły obsługiwać. Nikt im nie pomagał, nikt nie kazał, po prostu zaczęły same pobierać muzykę czy znajdować jakieś strony. Zachęcony powodzeniem projektu Mitra postawił kolejne uliczne komputery w różnych krajach. Wszędzie było podobnie. Dzieci się interesowały, uczyły grać w gry, także te specjalnie zainstalowane gry "uczące" np. mnożenia. Dla dziecka z kraju europejskiego kraju ta gra byłaby po prostu nudna, ale nie dla dzieci z Kambodży, które chętnie uczyły się liczyć, prześcigając się, kto lepiej, kto szybciej. Nie stał wokół nich żaden dorosły, to one wzajemnie się motywowały, chcąc udowodnić, że są najlepsze. Jedna z dziewczynek, która poprzez tamten komputer po raz pierwszy miała styczność z nauką, została nauczycielką. Sugata postanowił sprawdzić, jak wiele dzieci potrafią się w ten sposób nauczyć...

Pojechał do Indii i zostawił tam komputer z programem tłumaczącym do nauki języka. Wszystkie informacje w programie były po angielsku, a zostawił je dzieciom mówiącym po tamilsku, które prawdopodobnie nigdy w życiu angielskiego nie słyszały. Dzieci miały mówić do komputera, ten jednak ich nie rozumiał, a one nie rozumiały angielskiego. Wrócił po dwóch miesiącach, po czym okazało się, że dzieci mówią po angielsku z genialnym brytyjskim akcentem...

Dalej postanowił zorganizować kolejny projekt, zostawiając komputer, tym razem ze skomplikowanym programem biotechnologii po angielsku, również w miejscu, gdzie dzieci nie znały tego języka. Przez dwa miesiące przyglądały się programowi, po czym Mitra ponownie ich odwiedził. Okazało się, że dzieci nic nie rozumieją. Zapytał ich czy pamiętają cokolwiek z programu, po czym jedna dziewczynka powiedziała po angielsku: "że nieodpowiednia replikacja DNA powoduje chorobę genetyczną". Przeprowadził im test z biotechnologii i okazało się, że jednak pamiętają. Wynik testu to 30%. Oczywiście nie gwarantuje to jego zdania. Polecił więc pewnej pani, aby metodą babci przez kolejne dwa miesiące podziwiała dzieci patrzące się na program, typu: "a to wspaniałe", "a co to", "ale jesteś mądry". Wrócił po obiecanych dwóch miesiącach. Dzieci zdały test na 50%. Same nauczyły się biotechnologii i to w obcym języku!

Kolejny eksperyment został przeprowadzony w pewnej szkole. Małe dzieci otrzymały do rozwiązania trudne zadania maturalne, robili to w grupach i mogli korzystać z internetu, z wszystkich dostępnych im źródeł. Najlepsza grupa odpowiedziała perfekcyjnie na wszystkie pytania w 20 min, najgorsza w 40. Następnego dnia Sugata Mitra zrobił im test na papierze, z tego co zapamiętali szukając informacji. Wynik wyniósł 76%. Następnie Mitra na dwa miesiące opuścił szkołę, wrócił i znowu dał im ten sam test. Wynik to... 76%. Dzieci zapamiętały absolutnie wszystko, bo same z zaciekawieniem szukały informacji.

Dzieci uczą się najlepiej, kiedy nie są do niczego zmuszane, kiedy da im się pewne pole do działania, zostawi swobodę. Dzięki temu ich wyniki w szkole mogą być dużo wyższe i z całą pewnością będą one rozwijały swoje pasje. Eksperymenty Mitry powinny zwrócić naszą uwagę na pewien problem. Skoro znamy wydajniejsze metody nauki, to dlaczego kurczowo trzymamy się tych starych i niedoskonałych? Czy wpojona ludzka mentalność pozwoliłaby na tak radykalną zmianę edukacji?

Poza tym skoro dzieci tak doskonale uczyły się za pomocą komputera, to czy nauczyciel jest potrzebny, czy da się go zastąpić maszyną? Przecież to idealny sposób na edukację w najuboższych regionach świata...

Źródła grafik: www.demotywatory.pl

środa, 9 stycznia 2013

Wychodząc poza zmysły...

Kilkanaście lat temu młody mężczyzna, Uri Geller, pokazał światu swoje niesamowite, wręcz niewytłumaczalne racjonalnie zdolności. Odginał łyżki, odgadywał, co znajduje się w kopertach, pomimo tego, że były zamknięte! Sprawiał, że ponownie ruszały zepsute zegarki. Generalnie uznano go za magika, jednak on twierdził, że to coś więcej, że to pewnie jego ukryte zdolności...

Pewien lekarz, Andrew Weil, który był w stanie uwierzyć w pewne nieopisane dotąd zjawiska, spotkał się z panem Gellerem, ale tylko na gruncie prywatnym, ot tak, z czystej ciekawości. Chłopak zrobił mu krótką prezentację swoich umiejętności, a Weil, pomimo tego, że był lekarzem, a więc całkiem racjonalnym człowiekiem, całkowicie uwierzył w jego zdolności.

Od lat ludzi fascynują pytania, czy możliwe jest tzw. postrzeganie pozazmysłowe, do którego zalicza się:

  • jasnowidzenie
  • telepatię
  • wizjonerstwo
  • kontakty ze zmarłymi
  • doznania poza własnym organizmem
Tak naprawdę badania nad takim postrzeganiem rzetelnie i naukowo prowadzone są od lat trzydziestych XXw.

Jak wygląda takie badanie?

Osoba badana otrzymuje plik kart różnymi symbolami. Osoba, która widzi symbole na kartach, koncentruje się, by "mentalnie" przekazać obraz drugiej osobie. Następnie ta druga osoba mówi, co to były za symbole.  Podczas eksperymentu faktycznie stwierdzano czasami większą liczbę trafień, niż można się było spodziewać, jednak jak się można domyślić żadnemu badanemu nie udało się mentalnie przekazać obrazków. 

Dodatkowo prawie wszystkie dziwne zjawiska spostrzegania pozazmysłowego udało się wyjaśnić naukowo. Często też tylko przypadek decydował o wyniku eksperymentu, istnieją przecież przypadki, że człowiek wybierze prawidłową odpowiedź, ponieważ zwyczajnie ją zgadnie. Dlatego też takie badania bardziej niż naukę przypominają grę w totolotka. Bywają przecież szczęściarze, którzy trafiają magiczną szóstkę...

Wracając do Andrew Weil'a, nawet on musiał się przekonać, jak bardzo się mylił w stosunku  do Uri'ego Gellera. Po spotkaniu z magikiem, Jamesem Randiegiem, który zdecydowanie nie wierzył w żadne poznanie pozazmysłowe. Przedstawił lekarzowi rozmaite złudzenia optyczne, które wykorzystują magicy, aby zadziwić publiczność. Właściwie prawidłowo by było nazwać ich iluzjonistami. 

O co chodzi w iluzji?

Na pewno nie o magię, nie chodzi także o sztuczki. Iluzja pokazuje jak w pewnym stopniu ograniczone są ludzkie zmysły. Nie zawsze jest tak jak się nam wydaje. Zmysły i nasz mózg selekcjonuje informacje, dlatego nie jesteśmy w stanie dostrzec wielu rzeczy, zachowań zmian, które nieustannie zachodzą w naszym otoczeniu. Tak naprawdę z iluzją spotykamy się codziennie, tylko o tym nie wiemy, bo jak zdawać sobie sprawę z  czegoś ,czego nie dostrzegamy?

Psycholog Richard Wiseman prowadzi badania dotyczące prostego spostrzegania. Zachęcam do obejrzenia filmiku, który można znaleźć na stronie Wiseman'a, i który na pewno wielu z Was zaskoczy.

http://richardwiseman.wordpress.com/books/quirkology-the-curious-science-of-everyday-life/

Nietrudno jest oszukać  ludzkie zmysły, wcale nie tak doskonałe.

Przeprowadzono wiele eksperymentów, które potwierdzały tę tezę. Jeden z nich polegał na wybraniu grupy osób, które miały podejść do recepcji w pewnym hotelu, po to, aby dalej uczestniczyć w eksperymencie. Jednak badanie polegało na podejściu do lady recepcyjnej, przy której stał mężczyzna w koszulce. W pewnym momencie, recepcjoniście rzekomo upada coś na podłogę, szuka czegoś, schyla się za ladę. Badanie polega na zamianie tego mężczyzny zupełnie innym, o innym kolorze koszulki, innej karnacji itd. Spod lady więc, kiedy pierwszy z nich schyla się czegoś poszukać, wyłania się nie ten sam, ale zupełnie inny mężczyzna! Okazało się, że prawie nikt z badanych nie zarejestrował tak ważnej zmiany! Tak bardzo jesteśmy nieuważni!

Źródło informacji: "Wprowadzenie do psychologii" Gerda Mietzel'a



piątek, 4 stycznia 2013

Od "demona" po chorobę

Choroby psychiczne istniały zawsze. Jednak powszechnie wiadomo, że w stosunku do tego "zawsze", psychiatria to bardzo młoda dziedzina medycyny. Przecież jeszcze w XX wieku stosowano tak straszne metody leczenia jak np. wstrząsy insulinowe.

Jak dawno, dawno temu leczono choroby psychiczne?

A działo się to w epoce kamiennej...

Przede wszystkim musimy pamiętać, że dziwne zachowanie ludzi niegdyś w historii nie było znane jako "zaburzenie psychiczne". Sądzono, że są to osoby opętane przez złe duchy i demony. Nasi przodkowie, którzy myśleli w ten właśnie sposób, podeszli do problemu bardzo "praktycznie". Skoro demony zaatakowały ciało, to jak najszybciej w jakiś sposób muszą je opuścić, dlatego chorym wiercono w czaszce dziurę, przez którą owe demony miały się ulotnić. O tych okropnych zabiegach świadczą liczne badania archeologiczne, jednak co się działo z taką osobą? Pewna część na pewno umierała wskutek uszkodzeń delikatnej struktury mózgu, jednak niektórzy po tym "zabiegu" mogli żyć jeszcze wiele lat, o czym świadczy fakt odnalezionych czaszek ze zrośniętymi dziurami.

Podobne ślady odnajdowano także na terenie Egiptu, Grecji, czy Chin. Wierzono, że złe duchy opuszczą ciało w momencie jego skażenia, tak więc chorym często podawano truciznę a do tego krew jaszczurek, odchody muchy i krokodyla.

I nastały wieki średnie, wieki ciemne...

Jednak nadal uważano, że wszelkie behawioralne odstępstwa od norm to skutek złych duchów. Od XV wieku leczeniem zajęli się księża, którzy w tym celu używali modlitw i wody święconej. Często, "jeżeli duchy były odporne" metody były bardziej brutalne. Podobno Marcin Luter kazał udusić upośledzonego chłopca, który stał się niewolnikiem demonów! Według niego stał się "kupą mięsa bez duszy". Chore psychicznie kobiety często były uznawane jako czarownice, które często przyznawały się do "bycia czarownicą", ponieważ stosowano wobec nich najokrutniejsze tortury.

I wiek XVI nareszcie, straszny...

Pogląd o opętaniu w końcu zaczął tracić na znaczeniu i powstaje pierwszy na świecie szpital psychiatryczny, w którym nie leczono chorych. Do domu o nazwie St. Mary of Bethlehem Hospital w Londynie trafiali ludzie zaburzeni, którzy nie znajdowali tam spokojnej przystani, ale bardzo często byli nieludzko torturowani, umierali śmiercią głodową. Poza tym często upuszczano im "ich złą krew". Ponadto pracownicy często wystawiali swoich podopiecznych na pośmiewisko, bo był to dla nich łatwy zarobek.

Rewolucja francuska, rewolucja psychiatrii...

W 1793 roku dyrektorem zakładu psychiatrycznego został Philipp Pinela, który okazał się być bardzo dobry dla swoich pacjentów. Jako pierwszy uwolnił ich z łańcuchów, pozwolił swobodnie spacerować po pokojach, był miły i sympatyczny. Szkoda tylko, że tak niewielu w tamtych czasach próbowało go naśladować.

Wiek XX, wiek nowoczesny...

Emil Kraepelin jako pierwszy historii napisał, że dziwne zachowanie niektórych ludzi jest związane ze zmianami w mózgu! Jednak byli i tacy, którzy nie zgadzali się z tą szokującą teorią. Według Mesmera choroby były powodowane zaburzeniami organizmu, a jedyna skuteczną metodą leczenia był dotyk. Potem mówiło się o hipnozie, a wszystkie te dziwne informacje zainspirowały Zygmunta Freuda do stworzenia jego teorii świadomości i nieświadomości oraz powstania psychoanalizy.

I nastąpiła era "szoku"...

W latach dwudziestych po raz pierwszy wprowadzono metodę leczenia zwaną szokiem insulinowym. Pacjentowi podawano dużą dawkę insuliny, aż do stanu śpiączki, a następnie wybudzano go cukrem. Było to bardzo bolesne dla chorego, nie wspominając o niebezpieczeństwie. W 1937 roku metodę insulinową wprowadzono we wszystkich niemieckich szpitalach, jednak ze względu na wysokie koszta szybko z niej zrezygnowały. Przyszła wojna, a wraz z nią oszczędności.

A potem wstrząsu...

W 1938 roku po raz pierwszy do lecznictwa zastosowano metodę elektrowstrząsów. Największy paradoks polega na tym, że teoretycznie pomaga, jednak nie wiadomo dlaczego, jak działa i co powoduje. Być może dlatego, że następuje gwałtowne uwolnienie neuroprzekaźników, ale to nadal stanowi tylko "być może". W ten sposób najczęściej leczono schizofrenię lekoodporną oraz ciężką depresję. W ciągu tego zabiegu umierało niewielu pacjentów, jednak bardzo często zdarzały się powikłania typu: zawał mięśnia sercowego czy padaczka.

Aż do współczesności:

Obecnie nastała epoka leków. Jest ich wiele, zazwyczaj pomagają, ale niestety mają wiele skutków ubocznych, takich jak senność czy skrajne otępienie. Wobec pacjentów nie stosuje się tortur, jednak warunki w szpitalach psychiatrycznych są dalekie ideału. Być może dopiero w przyszłości przywróci się pełną godność ludzi chorych psychicznie. Bo to tylko choroba, a oni są przecież ludźmi, o czym się często zapomina.

Źródło informacji: "Wprowadzenie do psychologii" Gerda Mietzel'a

środa, 2 stycznia 2013

Doświadczenie a mózg?

W niektórych krajach, w Polsce także, większość rodziców dba o prawidłowy rozwój dziecka. Kupują mnóstwo interaktywnych, pomocnych w nauce gier, zabawek, programów itd.  Dziecko jest wręcz bombardowane różnorakimi informacjami, bodźcami. Czy to wpływa na fizyczny wygląd jego mózgu?

Od wieków badacze zastanawiają się, czy życiowe doświadczenia człowieka pozostawiają jakiś fizycznie namacalny ślad w jego mózgu. Już w 1785 roku, Malacarne, badał psy z tego samego miotu i ptaki z tego samego wylęgu. Jedno zwierzę z pary bardzo intensywnie trenował. Po śmierci zwierzaków przeprowadził sekcję zwłok, chciał sprawdzić czy mózgi psa trenowanego i psa nietrenowanego się czymś różnią. Odkrył, że faktycznie wyglądają inaczej. Pies tresowany miał w mózgu więcej fałd i bruzd. Wyniki doświadczenia były niezmiernie ciekawe, jednak z jakiś powodów, poprzestano kolejnych badań i zapomniano o sprawie.

Do problemu powrócono w latach 60. XX wieku, czyli w czasach, kiedy rozwinięta technika pozwalała zaobserwować i zbadać więcej i dokładniej.

Panowie Mark Rosenzweig, Edward Bennett i Marian Diamond przeprowadzili aż szesnaście eksperymentów w ciągu 10 lat. Polegały one na precyzyjnym pomiarze i ocenie różnych enzymów oraz tzw. neuroprzekaźników, czyli substancji chemicznych w mózgu. Mimo swojej dokładności, badania te miały pewną wadę- były prowadzone na szczurach, nie na ludziach, a jak wiadomo mózg ludzki znacznie różni się od mózgów zwierząt. Dlatego też autorzy wiele energii włożyli i pracy poświęcili na sformułowanie właściwego uzasadnienia, dlaczego w eksperymencie są wykorzystywane szczury.

Po pierwsze, szczury po prostu nie były drogie, a musisz pamiętać, że niestety koszta na wiele badań naukowych są często bardzo ograniczone. Badacze muszą się natrudzić, jak zorganizować badanie w taki sposób, aby ich granty pokryły wszystkie koszta. Poza tym, część mózgu na jakiej chciano dokonywać pomiarów, jest całkiem gładka, łatwo więc będzie zaobserwować jakąś, nawet najmniejszą zmianę. Oczywiście kolejna zaleta to bardzo liczne mioty szczurów, które mają podobne geny, można więc porównać pewne wyniki badań.

Rosenzweig wyszedł z założenia, że zwierzęta, które miały więcej doświadczeń, tzn. miały więcej bodźców stymulujących, tzn. np. poświęcano im więcej czasu, intensywniej trenowano, będą miały trochę inaczej zbudowane (wyglądające) mózgi, niż inne szczurki. Badacz stworzył 12 grup badawczych, każda po trzy szczurki (oczywiście z tego samego miotu).

Jak badał?

Każdego z trzech szczurków presji innej sytuacji.


  • Pierwszy szczurek trafił do klatki o tzw. "środowisku wzbogaconym". Znajdowało się tam wiele interesujących dla szczurka rzeczy. Analogicznie możemy wyobrazić sobie dziecko, które zostałoby umieszczone w pokoju pełnym zabawek. Mniej więcej tak czuł się nasz pierwszy szczurek. Sam badacz określił tę klatkę, jako Disneyland dla zwierzaków!
  • Drugi zwierzaczek pozostał w klatce z innymi szczurkami, ze swoją rodziną. 
  • Trzeci szczurek znalazł się w klatce, o tzw. środowisku zubożonym. Nie było tam nic, czym mógłby się zainteresować. Jego zadaniem było się po prostu nudzić. 

Szczurki przebywały w swoich klatkach od miesiąca do aż 10 tygodni. Po tym czasie je, jak twierdzą naukowcy, "w humanitarny sposób" uśmiercano, aby przeprowadzić badanie docelowe, a więc sprawdzić, jak wyglądają ich mózgi. Aby wykluczyć, przypadek, kiedy naukowiec zobaczy to co chce zobaczyć (a to się zdarza!), szczurki badano w kolejności zupełnie przypadkowej. Ich mózgi podzielono  na części i próbowane ustalić, czy mózgi szczurków z klatek o bogatym środowisku różnią się fizycznie lub chemicznie od mózgów szczurków w środowisku "nudnym"?

Jakie były wyniki?

Jak można się łatwo domyślić, okazało się, że rzeczywiście mózgi szczurków się różnią. Szczurki o bogatszym doświadczeniu życiowym miały grubszą i cięższą korę mózgową, a to właśnie ona odpowiada za doświadczenie, za ruch, za narządy zmysłów. Nie stwierdzono jednak, żeby szczurki w środowisku zubożałym miały mniej komórek nerwowych. Mimo wszystko, Rosenzweig stwierdził, że występują istotne różnice między mózgami. Nie zapominajmy, że czasem maleńka nawet zmiana w okolicach naszego mózgu może mieć ogromne znaczenie dla rozwoju całego naszego organizmu!

Krytyka?

Mimo całego obiektywnego przeprowadzenia eksperymentu, niektórzy nie omieszkali go skrytykować. Główny zarzut stawiany badaczom, dotyczył stresu szczurków w "nudnych" środowiskach. Sytuacja, nieważne czy człowiek, czy szczurek w której nie można nic robić, jest zdecydowanie potencjalnie stresująca. Być może więc to stres spowodował, że ich kora mózgowa ważyła mniej...

Najnowsze odkrycia

Eksperyment Rosenzweiga był inspiracją dla wielu uczonych. Np. przeprowadzono wiele sekcji zwłok ludzi, którzy umarli śmiercią naturalną i stwierdzono, że bogatsze doświadczenia sprawiają, że struktury mózgu są bardziej złożone i skomplikowane. Podobno także, niemowlę które jest ufnie, pozytywnie przywiązane do mamy, produkuje specjalne substancje fizyczne, które ułatwiają szybszy rozwój kory mózgowej!

Warto więc dbać, żeby dzieci nigdy się nie nudziły. Pamiętajmy jednak, że prawidłowy rozwój i szybsze różnicowanie się kory mózgowej nie zależy od ceny zabawek czy ilości elektroniki, jaką są naszpikowane. To wszystko zależy po prostu od ilości i jakości uwagi rodzica, jaką poświęca się dziecku.

Źródło informacji:  "40 prac badawczych, które zmieniły oblicze psychologii" Rogera R. Hock'a