Czy za pomocą myśli możemy działać na swój układ
odpornościowy?
Może to Cię zdziwi, ale tak, możemy. Howard Hall w 1983 roku
przeprowadził ciekawe badanie. Wprowadził zupełnie zdrowe osoby w stan hipnozy
i wmawiał im, że ich białe krwinki, czyli leukocyty to silne, drapieżne potwory
doskonale dające sobie radę z przeciwnikami w postaci rozmaitych wirusów i
bakterii. Rekiny czyli leukocyty mają za zadanie bronić organizm
hipnotyzowanego przez zachorowaniem na jakąkolwiek chorobę. Po terapii, osoby
uczestniczące w tym eksperymencie zostały poproszone o autohipnozę, czyli
samohipnotyzowanie się za pomocą myśli i wyobrażeń – przynajmniej dwa razy w tygodniu
miały przypominać i opowiadać sobie historię o leukocyto-rekinach. Okazało się,
że u osób, które są podatne na hipnozę
(niektóre jednostki zdają się być dość odporne), doszło do nagłego i
niewytłumaczalnego medycznie rozwoju białych krwinek, czyli naszych leukocytów.
Warto się zastanowić, co to tak naprawdę oznacza.
Nasza samoświadomość ma realny wpływ na funkcjonowanie
naszego organizmu. Możemy redukować lub wzmacniać swoją odporność na niektóre
wpływy środowiska. Dlatego tak ważne jest, szczególnie podczas przewlekłych, ciężkich
chorób, zachować pozytywne myślenie o naszych „leukocyto-rekinach”, ponieważ ma
ono wpływ na nasze wyzdrowienie. Stres obecny przy trudnych do zniesienia
chorobach zmniejsza naszą odporność i tym samym szansę na wyzdrowienie,
zapętlamy się w błędnym kole, z którego nie ma wyjścia. Ponadto prawidłowe
działanie układu immunologicznego spowalnia procesy starzenia się, między
innymi dlatego naukowcy upatrują w hipnozie szansy na przedłużenie naszej
młodości!
Jak wiemy, nie każdy z nas jest tak samo odporny na trudne
sytuacje stresowe. Istnieją ludzie wiecznie zrelaksowani, których trudno
wyprowadzić z równowagi, jednak przypatrując się statystykom, ich liczba relatywnie
się zmniejsza. Co raz więcej z nas ma problemy, co czwarta osoba cierpi na
jakieś zaburzenia psychiczne, spowodowane albo trudną sytuacją, albo po prostu
przemęczeniem i złym trybem życia. Zachęcam wszystkich do obejrzenia poniższego
filmiku, pochodzącego ze strony http://www.ted.com/ (tam można obejrzeć filmik z polskimi napisami, jeżeli komuś angielski sprawia trudność), gdzie
pani Wax w zabawny i niewymuszony sposób opowiada o psychicznych problemach
współczesnego społeczeństwa. Najważniejszy jest wynikający z tego morał, który
jest skierowany pod postacią apelu do każdego z nas: nie wstydźmy się chorób
psychicznych. Nie wstydźmy się ich leczyć oraz o nich mówić. Mózg to taki sam
organ jak żołądek czy ręka.
Na podatność na stres ma wpływ nasza osobowość, chociaż
ciężko ustalić, dlaczego niektóre osoby są na niego mniej, a niektóre bardziej
podatne. Osobiście znam dwóch braci, z których jeden to urodzony choleryk,
nerwowo reagujący na każdą sytuację niepomyślną sytuację, a drugi to spokojna
osoba, która sprawia wrażenie (także tak twierdzi), że jego życie przebiega kompletnie
bezstresowo, a on nie ma żadnych powodów do nerwów.
Chociaż dzisiaj dla wszystkich jasna i oczywista jest
zależność pomiędzy złym trybem życia, stresem a chorobami serca, dopiero w
latach 50. Panowie kardiolodzy Friedman i Rosenman zauważyli, że strefa
emocjonalna ma wpływ na nasze serce, co w tamtych czasach wielu uczonym
wydawało się być absurdalną hipotezą. Pewnego dnia, przychodząc do gabinetu i
mijając poczekalnię, zauważyli następującą rzecz: krzesła dla pacjentów są w
okropnym stanie. Należy kupić nowe! Jednak te zużyte wcale nie były stare.
Wytarte w miejscu, gdzie siada każdy pacjent, ale dodatkowo obskubane na
podparciach. Rączki również były całkowicie zdewastowane. Dlaczego? Bo pacjenci
owych panów byli w przeważającej większości niecierpliwymi nerwusami, którzy
nie dość, że swoim zachowaniem nieświadomie rujnowali ich poczekalnie (dłubali,
pukali, kręcili się), to dodatkowo najczęściej przychodzili na wizytę o wiele
za wcześniej, nigdy nie mieli za dużo czasu, szybko chcieli opuścić gabinet.
Kardiolodzy, zafascynowani problemem, postanowili dogłębnie się mu przyjrzeć i
go zbadać, co wcale nie było takie łatwe. Mieli problem z pozyskanie funduszy
na eksperymenty. Ich hipoteza wydawała się być dziwna, jednak na szczęście
panowie w końcu przebrnęli przez całą tą nieprzychylną biurokrację.
Friedman i Rosenman
stworzyli teorię, dzieląc ludzi na dwa typy:
TYP A – to człowiek, dla którego istotą życia jest
konkurowanie, jest skłonny do agresji, żal mu każdej straconej, zmarnotrawionej
minuty, nie lubi czekać (zwykle wtedy staje się nerwowy, a jego ruchy
zamaszyste). Ten typ jest narażony na kolizje samochodowe, ponieważ uwielbia
szybką jazdę, wiecznie spiesząc się, by osiągnąć swój cel. To pracoholik, który
wręcz nienawidzi, gdy ktoś przerywa mu jego pracę. Lubi kontrolować innych, ale
sam nie znosi być kontrolowany. Można go nazwać nieustannie trwającym „huraganem”.
TYP B – to osoby nie wykazujące cech typu A, czyli cała
reszta społeczeństwa. Są to ludzie bardziej zrównoważeni, spokojni, panujący
nad emocjami, nie unoszący się gniewem, gdy ktoś przerwie ich pracę.
Po wielu latach praktyki i obserwacji, kardiolodzy stwierdzili,
że typ A jest dwa i pół raza bardziej podatny na choroby serca niż typ B,
ponieważ arterie, którymi do serca dostaje się krew twardnieją, na skutek
utraty elastyczności. Powstaje arterioskleroza. W tej sytuacji zwiększa się
ryzyko odkładania tłuszczu, który może doprowadzić do całkowitego zablokowania,
a niedotlenione części serca obumierają. Dochodzi do zawału serca.
Oczywiście jest to tylko pewien model, nie tylko cholerycy i
osoby behawioralnie nerwowe mają problemy z sercem. To tylko pewna cecha
osobowości, które może zwiększać ryzyko choroby.
Źródło informacji: "Wprowadzenie do psychologii" Gerda Mietzel'a
Wspaniała notka! Będzie dziś cz. III i IV?
OdpowiedzUsuń